Petanio! Uciekłaś! Wiedziałaś?

Nie, nie miałam pojęcia...

Petanielle! Petanielle! Wracaj!

Zapomnij!

O czym?

O mnie...

No dobrze... Żegnaj, Petanio.

∈∋

Odeszła? Już?

Niestety...

Przykro mi...

∈∋

Młody chłopak, wiosen nie więcej niż szesnaście, o szaro-brązowej sierści przemierzał truchtem nadrzeczną ścieżkę prowadzącą do wioski Lio. Skupiony na swojej misji, nie zauważał intensywnie zielonej trawy tańczącej na wietrze. Nie robiły na nim wrażenia latające dookoła owady ani uciekające spod nóg małe łapetki. Wiadomość do przekazania była niezwykle ważna, brakowało czasu na przyglądanie się nieodległej linii drzew formującej las ani odgrodzonym od ścieżki linią wody polom tutejszych zbóż. Zdawało się, że któryś z pracujących w słońcu degunów pomachał do donosiciela, wołając jego imię, jednak młodzik nie miał głowy do odpowiadania na takie zaczepki. Rolników ogarnął śmiech.

– Ach, ten Zenaiq – śmiali się do siebie. – Tylko praca mu w głowie. Chwila przerwy by mu nie zaszkodziła.

Ale oni nie znali wartości wiadomości niesionej przez donosiciela. A gdy dotarło też do nich, wszystkimi zawładnął smutek; w Lio powtarzano tylko jedno zdanie.

"Petanielle umarła."

∈∋

Nie wszyscy rozumieli, dlaczego wioska podjęła się czarnej żałoby. Nie każdy miał im to za złe, Petania od kilku miesięcy przebywała u medyka, więc taki Chirron, mieszkający w Lio zaledwie dwa tygodnie, nie miał prawa jej znać.

Właśnie, Chirron. Czarny degun z kawałkiem drewna i metalu zamiast lewej nogi, unikany przez wszystkie dzieciaki ze względu na ilość blizn strojących niemal wiecznie naburmuszoną twarz. Jasne, był raczej przyjazny i nigdy nie podnosił głosu, choćby ręce trzęsły mu się z gniewu. Wygląd jednakże kojarzył się ze starym wojem, czasem nawet z demonem, więc mało kto zamieniał z biednym Chirronem kilka zdań, mijając go na ulicy. Nie raz zadawano sobie nawzajem pytanie "Ile on ma lat?" i nikt nie potrafił na to odpowiedzieć. Przy zachodzie słońca zdawał się ledwo wchodzić w dorosłość, w obliczu światła kryształowych lamp wyglądał na zmęczonego życiem starca. Młodzież nie wiedziała, czy powinna się do niego uśmiechać, starszyzna nie była pewna, czy traktować go na równi ze sobą. To również utrudniało komunikację z tym obcym przybłędą.

Jednak choć Chirron mieszkał w Lio najkrócej, nie posiadał żadnego przywiązania do jej mieszkańców, to był jedynym, który pozostał w wiosce podczas potopu. On jeden starał się uratować swój dom przed atakiem rozszalałego żywiołu, podczas gdy wszyscy inni uciekali jak najdalej, zostawiając cały dobytek na litość dzikiej, niepowstrzymanej wody. Jako wyjątkowa jednostka wyposażył się we wszelkie środki potrzebne do przeżycia w zmienionym, nieprzyjaznym środowisku, kiedy rzeka jeszcze nie sięgnęła zimnymi mackami kruchych, drewniano-murowanych domów.

I właśnie on, Chirron Bez Nogi, pływając łodzią wśród ruin niegdyś pięknej Lio obecnie ukrytej pod warstwą wody, usłyszał przeraźliwy płacz dziecka. Dobiegał z pomiędzy zawalonych ścian dawnej willi, jeszcze nie w pełni dotkniętej powodzią, gdzie pozostały suche skrawki i mnóstwo budulca na naprawy  zabezpieczeń. Na dobrą sprawę, nawet gdyby alarm okazał się fałszywy, zawsze można było wynieść coś przydatnego, więc w każdym razie wypad tam się opłaci. A jeśli faktycznie będzie to żywe dziecko? Przy odrobinie szczęścia dopomoże za parę lat przeżyć w tej zatopionej wiosce.

Hałas nie ustawał, gdy degun zbliżył się do willi. Bez przerwy rozbrzmiewał wśród nadgniłych desek ścian, dzięki czemu Chirron mógł mniej więcej poznać, z czym miał do czynienia. Nie dawał temu dziecku więcej niż 7 wiosen, strzelał, że płacze z bólu, bo dźwięk przyprawiał o strach i zastrzyk adrenaliny. Zastukał protezą. Głośno. Płacz na chwilę ustał, więc mężczyzna zastukał ponownie. Momentalnie rozległ się przeraźliwy wrzask wymierzany z piskiem. Dzieciak zawołał o pomoc w jedyny sposób, jaki potrafią dzieci; wykrzykując pojedyncze słowo: "Boli!"

Ocaleniec ruszył pędem w stronę wołania, bez zastanowienia wywarzając wszelkie drzwi, jakie miały czelność stać mu na drodze. To działał instynkt silniejszy od inteligencji, niezdolny do zatrzymania. Dziecko należało uratować, nawet za cenę życia, dokładnie jak uczyli w stajniach kopytniaków.

Wreszcie znalazł młodziaka w jednym z częściowo zalanych pokoi. Dzieciak siedział między kawałkami starej szafy, przerażenie krzyczało w popielato błękitnych oczach, z wyciągniętej daleko do przodu dłoni wyciekała świeża, czerwona krew. Beżowe futerko pokrywała gruba warstwa brudu, zlepiając włosy i sierść w brzydkie kłębki przypominające starą szczotkę dla kopytniaków, zwierząt niemal wiecznie brudnych i mokrych. Bachor w pewien nieprzyjemny sposób wyglądał jak kupa szmat i kłaków, którymi ktoś wytarł plamę moczu i krwi z podłogi.

Ostrożnym krokiem mężczyzna zbliżył się do przerażonej kulki, próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Woda rozchlapywała się pod stopami, wlewając się w szpary mechanizmu sztucznej nogi. Wydawało to śmieszny, plumkający dźwięk, który skutecznie zwrócił uwagę dzieciaka.

– Cześć, mały. Co tu robisz? Co ci się stało?

Niezwykle niski, jednak spokojny głos zdawał się działać hipnotyzująco na dzieciaka. Niebieskie, zapłakane oczy podniosły się, strach powoli zanikał. Dzieciak trochę przeżył, to było widać, ale w Chirronie zauważył swoją szansę.

– Chciałem coś zjeść, ale szafa na mnie spadła i mnie boli. – Wyciągnął zranioną dłoń w stronę dorosłego. W ranie widniała duża "drzazga".

– A gdzie są twoi rodzice?

– Popłynęli.

– Zostawili cię?

– Nie! Wypadłem.

– Och.

Chirron wziął dzieciaka na ręce. Na szczęście w łodzi powinna być apteczka, a w schronie wciąż jest dostęp do ciepłej wody.

– Jak masz na imię? – wreszcie padło to ważne pytanie, rozpoczynające każdą znajomość.

– Miad. A pan?

– Chirron. I tak mi mów. Nie jestem panem.

(CDN)

Starsze posty